Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/407

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kładając do jutra, ale wieczór był struty, całą noc zasnąć nie mogła. Kłóciły się z matką, aż do pokazywania pięści.
Bardzo rano Lacerti była już u bramy domu, który zajmował Volanti. Tu ją przeciągnięte jakieś powitały twarze. Służba cała była na nogach, niepokój wielki.
Pan dyrektor wcale w domu nie nocował.
Jakiś przestrach i złe przeczucie, owładnął wszystkiemi. Sekretarz dyrektora, porozsyłał na wszystkie strony, chcąc dostać języka, nigdzie go nie widziano.
Baron Percival, do którego dowiadywano się także, potrząsał głową dziwnie. Sekretarz wyśledził tylko, że w ciągu dnia, dyrektor zabrał całą kasę i u bankiera, u którego miał kredyt, znaczną summę zaciągnął. Wszystko to dawało wiele do myślenia.
Lacerti rozpytawszy się ludzi, ściągnęła brwi, zacięła usteczka i powiedziała sobie w duchu:
— Uciekł!...
Nie mówiła o swoim domyśle nikomu, ale pojechała wprost na dworzec żelaznej kolei. Tu, jak wszędzie, sławiona artystka miała nieznanych wielbicieli, którzy widywali ją w teatrze i radzi byli się przysługiwać.
Łatwo więc jej było, uśmiechnąwszy się jednemu z młodszych urzędników, uprosić go, aby się przepytał, czy dyrektor Volanti (znany także wielu) nie jeździł dokąd dnia wczorajszego.
Kasyer sprzedający bilety, powiadał, że jego sąmego wprawdzie nie widział u siebie, ale spostrzegł go chodzącego po peronie i zdawało mu się, że dla