Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/406

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do domu, ale służący powiadał, że się nie kładł spać. Światło u niego zapalone było do rana. W pokoju słyszano ruch ciągły. Bardzo rano gabinet swój zamknąwszy na klucz, wyszedł na miasto. Powrócił na chwilę do domu, wyjechał znowu, i nie oznajmując kiedy będzie z powrotem, jeszcze raz ruszył do miasta.
Przybywająca po stanowczą odpowiedź Laura nie znalazła go jeszcze. Służący wpuścił ją do salonu, bo mu zaręczyła, że Volanti miał przybyć. Tymczasem zmierzchło się, zciemniło, noc się zrobiła; wniesiono światło, a dyrektora nie było.
Lacerti z coraz większą niecierpliwością spoglądała na bardzo ładny zegareczek, który miała u pasa; nie pojmowała, co się Volantemu stało?
Myśli coraz czarniejsze przychodziły jej do głowy, ale wiedziała bardzo dobrze, że ani temperament, ani wiek, ani charakter, nie dozwalały przypuszczać, aby Volanti poszedł za przykładem Corsiniego.
Około godziny dziesiątej, znudzona, zrozpaczona, gniewna, zniecierpliwiona, Lacerti posłała po powóz. Widocznie dyrektor musiał szukać jakichś innych dróg dla uwolnienia się od awanturnicy, której ona zaręczyła, po pierwszem z nią widzeniu się, że na wszystko, czego wymagać będzie, zgodzi się.
Wszystko więc teraz, wina cała, spaść miała na nią!
— Potrzeba mi było kłaść palec między korę a drzewo, szepnęła sobie po francuzku, dla głupiej rozrywki przypatrzenia się jego gniewom i szałom?
W istocie włoszkę czekał teraz kłopot niemały z kobietą, która poszła za jej radą. Wróciwszy do domu, wykłamała się dosyć zręcznie, wszystko od-