Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/404

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

było to piekło. Zostałem zmuszony w końcu rozstać się z nią. Pobraliśmy się we Francyi, nie dano nam tam rozwodu, ale separacyę. Ona poszła w swoją stronę, ja w swoją. Nie wiedziałem nawet co się z nią dzieje. Spotkał ją taki los, na jaki zarobiła... awanturnica!
Volanti coraz głos zniżał.
— Nie mam się nad czem rozciągać, dodał; wiecie, żem się tu niedawno ożenił. Ta kobieta z jakiemiś wymaganiami spada mi tu na kark. Chcą mnie ze skóry obedrzeć. Przychodzę cię się radzić.
Korabicz milczał zasępiony.
— Seperacya bez rozwodu, rzekł: jakże ci tu ślub dano? nie rozumiem.
Volanti się zarumienił i milczał czas jakiś.
— Ja o pierwszem małżeństwie tem nie potrzebowałem mówić. Wykazałem się jako nieżonaty.
Prawnik się skrzywił bardzo.
— To fatalne! zawołał: to fatalne! Przemilczeć o pierwszem małżeństwie...
— Czem to grozi? wtrącił dyrektor.
— Co najmniej bardzo przykrym procesem, skandalem i karą, jaką ściąga wszelkie fałszerstwo.
— Wyrobić się z tego niemożna? spytał Volanti.
— Jużciż jeżeli tamta pierwsza milczeć będzie, a nikt nie zdenuncyuje, rzekł Korabicz: ale zawsze sprawa brzydka...
Nastąpiło milczenie.
Volanti leżał na kanapie w głębokiem pogrążony zamyśleniu.