Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/403

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zawsze wesoły jurysta powitał chmurnego dyrektora żartobliwem:
— Cóż ty u mnie robisz o tej godzinie? wszak wiesz, że dla starego kawalera (staro wcale nie wyglądał) klub ma swoje prawa.
Spojrzenie na ponurą i zmienioną twarz przyjaciela natychmiast ton tego przywitania zmieniło.
— Co ci to jest? począł troskliwie Korabicz.
Volanti już leżał na kanapie.
— Na miłość bożą, odłóż swój klub, a posłuchaj mnie, zawołał. Przychodzę do ciebie po radę, jak do przyjaciela, ze spowiedzią jak do księdza.
Spoważniał natychmiast Korabicz, zrzucił rękawiczki, zadzwonił na sługę.
Samowar i herbata! rzekł, i przysunął się do Volantego.
Widział już, że rzecz być musiała bardzo seryo.
Francuz przygotowując się do opowiadania, zbierając myśli, milczał długo; Korabicz czekał z przykładną cierpliwością.
— Przebyłem w życiu wiele, począł wreszcie Volanti; nie jestem już młody, a bardzo młodo żyć począłem... W tych latach popełnia człowiek zwykle głupstwa, za które potem czasem do śmierci pokutować musi.
Korabicz te oklepane prawdy, głową kiwając, potwierdzał.
— Byłem młody, mówił dalej, wzdychając francuz — gdym się ożenił z bardzo ładną dziewczyną. Tak, była piękną jak anioł, lecz nic więcej, jeżeli chcesz, zepsuta jak szatan. Krew trzech komedyantów miała w sobie. O pożyciu z nią nie ma co mówić;