Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/402

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Potrzebuję czasu do namysłu... Zatem do jutra... do wieczora — poprawił się zadumany; tak, do wieczora...
Zwłoka ta, po pierwotnym pośpiechu, zastanowiła mocno Laurę.
— Czy nielepiejby prędzej to skończyć? — wtrąciła.
Volanti stanowczo powtórzył raz jeszcze:
— Do jutra... do wieczora.
Włoszka zobaczywszy, że brał za kapelusz i rękawiczki, nie mogąc odgadnąć, dokąd się wybierał, musiała go, mocno tem zaintrygowana, pożegnać.
W chwilę po niej Valanti już był także w powozie i kazał się wieść do prawnika, który we wszystkich jego interesach był mu doradcą. Był to rodem Serb, Korabicz, człowiek lubiący życie, wesoły, na pozór otwarty, bystro pojmujący, umiejący chodzić około sprawy, a przebiegłością i zręcznością wsławiony. Brano go tylko do zrozpaczonych spraw, bo sobie ogromnie płacić kazał.
Korabicza trudno było zastać w domu, spraw miał na głowie więcej niż mógł obrobić, oprócz tego nie opuszczał wieczorów w klubie, grywał, a i bale bogatych kupców i mieszczan nie obchodziły się bez niego.
Jako człowiek „lubiący życie,“ Korabicz utrzymywał chętne stosunki z Volantim, bo przez niego miał wstęp za kulisy, i znajomości z teatralnym światem, który mu najlepiej do serca przypadł.
Szczęściem jakiemś dyrektor znalazł go jeszcze w domu, nakładającego rękawiczki i wybierającego się do klubu.