Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/401

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gotowości do ofiary, musiał się oprzeć. Dawał trzy, żądano od niego dziesięciu. Dyrektor wściekał się.
Wiadomość o wyjeździe żony i opuszczeniu przez nią domu, przyjął stosunkowo obojętnie prawie. Krok ten uważał za kaprys chwilowy i był pewien, że gdy się z panią Izaurą ułoży, żona do niego powróci.
Niepokoił się tem mniej daleko niż sprawą z awanturnicą, która zaczynała obiegać miasto i dawała temat do najdziwaczniejszych plotek.
Nieprzyjaciele Volantego, a protektorowie pani Izaury nasycali się trwogą Volantego i położeniem, w jakiem go widzieli.
Lacerti po rozmowie, którą powtarzała wszystkim, zaklinała się, że należało stać twardo, a dyrektor dziesięć, i ileby zażądano, dać musi.
— Żona mu to wyśpiewa! mówiła Laura. Umiał dobrze zrobić z niej pierwszorzędną gwiazdę... pieniądze będą mieli... a litwinka nie będzie miała co lepszego do zrobienia tylko do gniazda powróci. Spółka z Volantim nadto dla obojga korzystna.
Ostatniego dnia, z porady Lacerti, żądano oprócz owych dziesięciu tysięcy, jeszcze kosztów podróży.
Żądanie to przywiozła Laura wieczorem Volantemu, który był już całym tym targiem znużony, i rozdraźnienie, w jakiem go widziała pierwszym razem, zmieniło się w jakieś niemo osłupienie.
Włoszka pocieszała go, litowała się, przypatrywała mu się, usiłowała odgadnąć, radziła ciężkie przyjąć warunki, i niemało zdziwioną została, gdy Volanti wysłuchawszy jej szczebiotami, z jakimś chłodem i rezygnacyą, dla niej niezrozumiałą, odparł krótko: