Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/391

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Dyrektor, który przed małą chwilą rad był jak najdłużej niepowracać do domu, teraz chwycił za kapelusz. Chciał się przekonać czy Marya nie była już uwiadomioną, i lękał się razem. Rzucił kapelusz na stół.
— Co tu robić! zawołał.
— Chcesz, bym do żony twojej pojechał? rzekł francuz.
Volanti zawahał się, życzył sobie tego i obawiał się razem...
— Gdybyśmy pojechali oba? wyjąknął.
— Chętnie... jedźmy! rzekł francuz.




Po wyjeździe Laury, Marynka przeszła do swojego pokoju, powstrzymując łzy, które ją dusiły. Tu sama z sobą, padła na łóżko, łkając i jęcząc.
Wielka ta moc nad sobą, którą przed chwilą wyrobiła, aby nie okazać obcej kobiecie co cierpiała, cała ją opuściła. Płakała jak dziecię.
Przechodziło jej przez myśl, że powieść przyniesiona mogła być potwarzą, lecz głos jakiś wewnętrzny mówił, że prawdziwą być musiała. Miała wszelkie cechy prawdopodobieństwa.
Czas ten, który spędziła z Volantim, bliższe poznanie jego charakteru, to co on jej sam opowiadał