Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/390

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— A zatem ta przeklęta baba, nie dosyć, że mnie chce obedrzeć, jeszcze w dodatku chce mnie zniesławić!
Ręce mu się trzęsły.
Baron, na którego słowo czekał, od którego może pociechy wyglądał, nic nie odpowiadał, chodził a chodził.
Volanti znowu rzucił się na krzesło.
— Sprawa niemoże być tak groźna dla mnie! zawołał po chwili. Nie było rozwodu, to prawda, ale separacya, to kwestya formy.
Baron, który szedł ku oknu, odwrócił się do niego:
— Biorąc ślub napisaliście w indagacyi, żeście nie przysięgali nikomu i nie jesteście żonaci... To był fałsz...
— Małego znaczenia, w gruncie przemilczenie dla uniknienia trudności.
— Ślub jest nieważny, rzekł francuz zimno.
— Jest przecież jakiś środek? krzyknął Volanti.
— Ja nie widzę żadnego, odparł baron.
— Lecz opłaciłbym był jej milczenie, przerwał dyrektor.
Percival się uśmiechnął.
— Za późno się weźmiesz do tego, ta jaszczurka Laura, już się z tem nosi po mieście.
Volanti krzyknął:
— Gotowa była z tem pobiedz do mojej żony... to do niej podobne.
— Za nic nie ręczę, szepnął francuz.