Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/373

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pani sądzi, że ja nie rozumiem jej i nie odgaduję?
Naiwnym, smutnym uśmieszkiem odpowiedziała mu Marynka i z lekka poruszyła ramionami.
— Nie mówmy o tem... wyszeptała: nie dojdziemy do końca.
Baron nie bardzo się rozmyśliwszy, wtrącił żywo:
— Doprawdy, Volanti jest dla mnie grzeczniejszym od pani. Z nim mówiliśmy zupełnie à coeur ouvert...
Zarumieniła się pani Volanti i potrząsnęła głową.
— Tak jest, dobitnie powtórzył Percival, zupełnie otwarcie.
— A zatem pan baron wiedzieć musisz, poczęła nie podnosząc oczu pani Volanti: że ja, biedna, obowiązaną się czując wywdzięczyć i wypłacić mojemu mężowi, muszę mu choć pracą moją okazać, że...
Francuz przerwał nagle i ostro.
— Że co? że pani to rozumiesz, iż on się z nią ożenił na to, aby ją wyzyskiwać!!!
Twarz Marynki cała się krwią oblała.
— Panie baronie!... przerwała.
— Wiem, że jestem niedyskretnym i gburem w tej chwili, za co panią przepraszam, dodał baron, — lecz oburzony jestem, oburzony.
Wstał z fotelu i jakby dla przejednania sięgnął po rękę Marynki, która mu ją z nieśmiałością podała i natychmiast cofnęła.
— Znamy się nie od dzisiaj, począł Percival, unosząc się przeciw zwyczajowi swojemu. Pani wiesz,