Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/367

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

cenia. Ty, jak ty, ale żona śmiertelnie musi być znużoną.
Usłyszawszy to Volanti, podniósł głowę, ściągnął brwi i mocno się wpatrzył w francuza.
— Panie baronie! zawołał: po dawnej przyjaźni! Mówicie to z siebie, czy...?
— A z czegoż i z kogożbym to mógł mówić? podchwycił szydersko boron. Nietylko ja, cały świat widzi i mówi, że zamęczasz żonę.
Volanti się zżymnął.
— Powiedz, że się sama zamęcza, przerwał.
— Przecież nie jesteście tak pod pantoflem, aby to od was nie zależało, rzekł baron.
Volanti się uśmiechnął, wejrzenia się ich spotkały.
— Takie wyzyskiwanie nielitościwe talentu, dodał baron, idzie na karb wasz.
Dyrektor poruszył ramionami i przeszedł się po pokoju kilka razy, jakby się namyślał czy się ma otwarcie rozmówić z przyjacielem domu.
Wrócił do barona, przysunął sobie krzesło i usiadł. Na twarzy jego jakieś uczucia nieczytelne plątały się, nadając jej wyraz zniecierpliwienia i prawie gniewu.
— Zagadnęliście mnie w ten sposób, panie baronie, odezwał się z jakimś wysiłkiem, wybuchając prawie mimowoli, choć się widocznie wstrzymywał i walczył z sobą: zagadnęliście mnie w ten sposób, że się muszę wam zwierzyć.
Oświadczywszy tę chęć zwierzenia się, Volanti jakby się inaczej namyślił, zamilkł, wstał nagle z krzesła i począł chodzić. Był okrutnie podraźniony.