Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/366

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

bie, szukająca rozrywki w sztuce, zdawała się wcale o tem nie wiedzieć, lub nie dbać o to...
Pół roku przeszło upłynęło już od zawarcia małżeństwa, następowały miesiące spoczynku; jednego ranka baron, który się miał wybierać do wód i wahał się jeszcze z podróżą, wszedł do gabinetu dyrektora.
Volanti siedział nad stosami papierów i rachunków; zasępiony, zły, chmurny, a na twarzy w ciągu tych kilku miesięcy postarzały okrutnie. Jako młody małżonek, można było sądzić, że o nadanie sobie pewnej powierzchowności odmłodzonej, powinien się był starać. Przeciwnie, jawnem było, że od ożenienia się opuścił... włos mu siwiał, płeć żółkła, zęby stracił, nie dbał o to...
Zgarbiony, z oczyna przymróżonemi, z ołówkiem czerwonym w drzącej ręce znalazł go baron u stolika.
Dyrektor wskazał mu ręką miejsce na kanapce, dokończył jakiegoś cyfr przeglądu, i rzuciwszy papiery, zwrócił się ku niemu.
Baron ścigał go oczyma.
— Siedzisz widzę w rachunkach, odezwał się. No, spodziewam się, że ty w tym roku, dzięki Divie, nie masz powodu narzekać na nic. Stanąłeś świetnie...
Volanti się tryumfująco uśmiechnął.
— Nie przeczę, rzekł, dokazaliśmy cudów, ale to dopiero początek!
Żywo począł się przechadzać po pokoju, włożywszy ręce w kieszenie.
— Waszej Divie i wam czas nareszcie spocząć trochę, odezwał się baron łagodnie i jakby od niech-