Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

I tak, chociaż udawał bardzo pewnego siebie, obawiał się Adeli i księdza, wiedział że mu trudno będzie upór ich przełamać... Lecz... świeciły miliony!! Volant opowiadał, że z takiego głosu można stworzyć żywy kapitał, przynoszący rocznie sto tysięcy franków! Więcej może!?
Rotmistrz na palcach wiedział, ile która artystka zebrała milionów, jakie miała klejnoty... co to za życie wiodły te istoty wybrane, pod których stopy rzucano kwiaty, które zasypywano bukietami, bransoletami i broszami!!
Ojczym sławnej śpiewaczki mógł się spodziewać przynajmniej spadłych z jej stołu okruszyn krociowych... Zresztą Dziwulski z góry sobie obiecywał nie dać jej Volant’owi bez porękawicznego...
Co się potem miało stać z tą nieszczęśliwą Marynką, o to mu już wcale nie chodziło, byle ją dobrze mógł sprzedać...
— Dziewczyna byłaby głupia, żeby z tego nie korzystała — wołał, — a matkę... matkę ja zmuszę. Przecię ja bliższym jestem niż ksiądz opiekunem... Mam prawo...
Potakiwali mu wszyscy; Volant tylko, zimny i praktyczny, usiłował go ostudzić, aby gwałtownością nie popsuł wszystkiego...
Wieczerza i po niej kielichy ciągnęły się przez całą krótką noc wiosenną... Nad ranem dopiero jedni po drugich poczęli się kłaść, aby odpocząć trochę...
Dobrze napiły Dziwulski tak był tem co słyszał i co miał przed sobą przejęty, tak poruszony, iż oka, mimo znużenia, zamknąć nie mógł. Poszedł się zimną wodą oblać dla otrzeźwienia, i — gorączkowo rozmy-