Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po kilku kieliszkach, gdy rozmowa się niezmiernie ożywiła, Volant z wielkim dowcipem opowiadać począł swoją przygodę w Berezówce, wrażenie owego podsłuchanego śpiewu, odwiedziny na probostwie i odprawę jaką mu tam dano.
Z opisu miejscowości, choć Francuz nie umiał powtórzyć, łatwo się było domyśleć, że ów śpiew podsłuchany był w Berezówce, a owym proboszczem ks. Kalikst.
— Ale, słuchajże, Erneście! krzyknął rotmistrz — a toć to się tycze córki twojej żony... ona ma miliony w gardle... Francuz do szaleństwa rozentuzyazmowany... a odpędzili go z kwitkiem! Przecież ty także coś tam w domu znaczyć musisz... Takiego szczęścia lekceważyć nie można...
Ernest dobrze podpiły, zrozumiawszy wreszcie o co szło, rzucił się na Francuza. Mówił jego językiem źle bardzo, lecz z wielkiem zuchwalstwem.
— Jak mi Bóg miły! — krzyknął — to nie może być! jedź pan ze mną! Ja jej każę śpiewać, a jeśli głos się okaże dobry... matka nie ma prawa szczęścia własnego dziecka odrzucać...
Począł się kląć i bić w piersi, z gwałtownością wielką, a potem Francuza ściskać, całować, nalegać, aby z nim nazajutrz powracał do Berezówki. Volant dowiedziawszy się, iż ma z ojczymem do czynienia — zgodził się od razu...
Całe towarzystwo gotowe było nazajutrz jechać z nimi do Berezówki, ale Dziwulski czując, że to mu popsuje sprawę z żoną — odradził im. Musieli jechać we dwóch...