Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/358

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rya była widzialną W istocie los tej nieszczęśliwej zawsze mnie obchodził.
Laura uśmiechnęła się szydersko, baron nie zważał na to.
— Dziś z rana wpadł do mnie Volanti. Ma foi, ciągnął dalej: z taką miną, żem go posądził, że albo zbankrutował, lub przychodzi mnie prosić o pożyczkę grubą...
— Nie miał więc miny szczęśliwego człowieka? wtrąciła Lacerti.
— Wcale nie, mówił baron, był zmęczony, przelękły. Zażądał ode mnie uroczyście dowodu przyjaźni. Byłem pewien, że pieniędzy zażąda, gdy słabym głosem oświadczył mi, że prosi jako świadka do ślubu... Domyśliłem się reszty. Naturalnie odmówić nie mogłem i nie chciałem, ale zażądałem nawzajem, abym się mógł widzieć z panną Burcelli i złożyć jej moje uszanowanie. Volanti zgodził się na to, oznaczył mi nawet godzinę. Stawiłem się, z niemało podraźnioną ciekawością. W saloniku nie znalazłem nikogo, po chwili wyszła w czarnej sukni, blada, wychudzona, ale dziwnie idealnie piękna...
Mała Rosina przysłuchująca opowiadaniu, parsknęła ze śmiechu. Nikt na to nie uważał).
— W milczeniu podała mi rękę drżącą... mówił dalej francuz.
Począłem od powinszowania jej. Spojrzała na mnie oczyma zdumionemi, nie mogąc przemówić słowa.
— „Spodziewam się, rzekłem do niej, iż pani krok ten czynisz z dobrą i nieprzymuszoną wolą? że