Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/359

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie ma w tem przemocy żadnej, od którejbym ja pierwszy gotów był oswobodzić...“
Żywo przerwała mi:
— „Tak jest... tak jest... Sama tego chciałam. Wychodzę dobrowolnie, proszę być pewnym...“
Głos jej drżał, oczy zachodziły łzami. Wielki żal uczułem w sercu.
— „Nie wątpisz pani, dodałem, że jej życzę szczęścia... dla tego...“
Nie dała mi mówić.
— „Szczęścia trudno szukać na ziemi, rzekła smutnie. Ma się je na zaraniu w dzieciństwie, potem przychodzi walka, obowiązki, ofiary... i szczęściem już spokój sumienia, a imię czyste...“
Łkanie miała w głosie, gdy to mówiła, pożegnała prędko i wyszła.
Stawiłem się potem jako świadek wprost do kościoła, do zakrystyi, mówił Percival, gdziem znalazł oprócz Volantego, jakiegoś jeszcze opiekuna ze wsi, dawnego majora, figurę bardzo sztywną, pocieszną, z uroczyście wyszwarcowanemi wąsami. Pisaliśmy się tedy z nim razem za świadków.
— No — a po ślubie? jakto! nie proszono nawet na wieczerzę? przerwała Lacerti.
— Ślub, kończył baron, pomijając bez odpowiedzi pytanie, ślub odbył się przy drzwiach zamkniętych. Volanti’ego odpowiedź tak była stłumionym głosem wypowiedziana, żem ją zaledwie usłyszał, panna odezwała się głośno i wyraźnie.
Wyszliśmy wszyscy przez zakrystyę, gdzie powozy czekały. Państwo Volantowie wyjechali na parę dni... na wieś.