Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/356

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie lubię Burcelli i z tem się nie taję, rzekła Laura: ale pomimo to, prawdziwie los jej litość we mnie obudza.
Francuz Lubin, siedzący w kącie, niemłody już człowiek, który straciwszy głos, zszedł do kierowania chórami i miał wielki o to żal do Volantego, że go, jak mówił, ocenić nie umiał i pokrzywdził, uśmiechnął się na głos.
Saperlotte! rzekł złośliwie. Prawda, że losu pani dyrektorowej nie ma co zazdrościć, bo choć Volanti wygląda jako tako, ale to dawno ruina. To ją zresztą mało może obchodzić, bo, byle chciała, młodszych sobie znajdzie; ale co to za małżeństwo!! człowiek nie mógł się na prawdę ożenić!
Wszyscy ciekawie spojrzeli na francuza, baron wstał z kanapki i aż się zbliżył ku niemu.
— Dla czego? zapytał.
— Dla bardzo prostej przyczyny, odparł francuz: bo wiem, że Volanti żonatym był... Prawda, że dostał separacyę, ale separacya to nie rozwód. We Francyi rozwodów nie ma, ślub, który wziął, nie jest ważny.
— Pleciesz! zakrzyczała go Laura.
Inni spoglądali na francuza, który obojętnie zamilkł Percival tylko nie odstąpił.
— Seryo pan to mówisz? rzekł do niego. Nie żartujesz?
— Wiem o tem bardzo dobrze co mówię, odezwał się nadąsany francuz... Chyba mu ta żona pierwsza zmarła...
Epizod ten, który oprócz barona mało kogo zajął, natychmiast zatarty był rozmową ogólniejszą,