Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/354

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Bardzo! bardzo!... zaśmiał się baron.
— Zaczynasz mnie niecierpliwić! tupiąc ładną nóżką, odezwała się Lacerti. Mówże! odkryj tajemnicę...
Barona tak mało cała ta rozmowa z Laurą zdała się obchodzić, że nie słuchając, co paplała, podparł się na ręku, cygaro zaczął palić i jakby o niej zapomniał. Musiała go chwycić za ramię i potrącić nim.
— Baronie, niegrzeczny jesteś!... tak się kobiety nie drażni.
— Czegóż ode mnie chcesz, kusicielko! rozśmiał się smutnie Percival.
— No, tajemnicy!
Baron ziewnął.
— Nic więc nie wiesz? nie masz przeczucia? nie odgadłaś? nie przewidywałaś?
— Nieznośne żarty!
— Wcale nie żarty... rzekł Percival. Nie powiedziałbym ci tajemnicy tej, ale że jutro ona już dla nikogo krytą nie będzie, wolę być grzecznym.
Pomilczał chwilę, wytrzymając jeszcze oczekującą Laurę.
— Trudno mi uwierzyć, aby tak żywa, dowcipna, domyślna, złośliwa istota jak ty, mogła się dopiero ode mnie dowiedzieć w kilka godzin po ślubie, przy którym miałem honor być świadkiem, że panna Marya Burcelli serce i rękę oddała panu dyrektorowi Volantemu...
Wiadomość dla Lacerti tak była niespodziewana, tak dziwna, a może przerażająca, iż podniosłszy obie rączki do góry, hałaśliwie w nie uderzyła, wyda-