Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/353

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mu rozpasaniu, gdy Laura, której mina jego posępna nie podobała się, przystąpiła z cygaretą w ustach, spytała go:
— Coście to tak chmurny i czarny, baronie? Wyspowiadaj mi się, znajdziesz w czułem mem sercu współczucie, a w doświadczeniu może radę skuteczną? Masz minę jakbyś był w żałobie...
— Rzekłaś, odparł baron odejmując cygaro. Uwielbiam trafność oka i doskonałość dyagnozy.
— Po kim? pytała Laura
Percival spojrzał.
— Jak to? nie odgadujesz?...
— Nie umiem! Cóż chcesz, paplała Laura, od czasu jakeś dziwaczną miał fantazyę firtacyj z tą lalką litewską, nieznośną, jakeś się stał platonicznym... (tu uśmiechnęła się szydersko), nie mogę cię zrozumieć baronie! Miałżebyś chodzić w żałobie po cnocie Rosiny, która w piętnastym roku, zepsutszą jest od nas starych?
— Dajże mi pokój z tą gamine! wzgardliwie odparł baron; nie jest wcale w moim smaku..
— Maszże baronie smak? szydersko spytała Laura. Mnie się zdaje, żeś już dostał oskomy. No, ale po kimże żałoba?
Baron zimno powtórzył:
— Zgadnij!
Lacerti się zamyśliła próżno, nic jej nie przychodziło do głowy.
— No, to chyba nie wiesz o niczem, rzekł baron z ironią jakąś i złym humorem.
— Żebym ja mogła nie wiedzieć o czemś, co mnie obchodzi? Ale obchodziż mnie to?