Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/350

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wyrażenie „małą ofiarę,“ uderzyło nieprzyjemnie Marynkę, twarz się jej okryła purpurą.
— Małą ofiarę? podchwyciła, i łzy się jej zakręciły w oku. Więc i pan już mnie nieszczęśliwą, skalaną tym zamachem, cenisz tak mało?
Zakryła sobie oczy, Volanti przyskoczył z burzliwem zapewnieniem i zaklęciami, że słowo mu się wymknęło nierozważne, że o niczem uwłaczającem jej nie myślał.
Marynka milcząc płakała...
— Tak! zawołała rozpaczliwie z za łez: pan dla mnie czynisz wielką ofiarę, ja, którą ludzie za cudzą winę obrzucili błotem, nie mam już w oczach ich i waszych żadnej wartości... Pan będziesz bohaterem, ja upadłą istotą, którą wyciągniesz z błota...
Volanti zbliżył się, chcąc ją uspokoić, lecz rozdraźnienie było wielkie i nie ustąpiło rychło.
Wstała nareszcie, łzy żywo ocierając.
— Masz pan słuszność, jesteś pan szlachetnym człowiekiem, rzekła gorączkowo. Dla kobiety słusznie lub nie, dotkniętej potwarzą, splamionej podejrzeniem, pierwszym obowiązkiem jest przywrócenie niepokalanego imienia i sławy... Ofiara pańska, pana, który najlepiej znasz nieszczęsne te dzieje łez i krwi, rehabilituje mnie. Mogęż ja ją odrzucić? Nie wiem czy pana potrafię uczynić szczęśliwym, wiem, że ja nigdy nie będę szczęśliwą, ale... są przeznaczenia!!
Westchnęła i dokończyła:
— Daj mi pan czas do namysłu!
Volanti z lekka dotknął jej ręki, pocałował ją i odstąpił w milczeniu.
Marynka zakrywszy oczy, usiadła na kanapce.