Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/349

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Odpowiedz mi pani stanowczo, gdy się jej podoba, dodał francuz, będę czekał.
Chwilę dawszy jej spocząć, odezwał się zmieniając rozmowę:
— Jeszcze jedna rada i pytanie.
Marynka zwróciła oczy ku niemu.
— Trzeba, byś pani miała odwagę zbliżyć się do ludzi, rzekł; to unikanie ich, daje im do myślenia. Śmiało należy spojrzeć w oczy nawet nieżyczliwym. Pani sobie nie masz nic do wyrzucenia. Trzeba mieć odwagę. Zacznij pani od przyjmowania dawnych znajomych.
Czekał na odpowiedź, nad którą zdała się rozmyślać Marynka.
Kogo? zapytała.
— Gdy się pani uczujesz na siłach, rzekł Volanti, i potrafisz ukazać twarz weselszą... należałoby przyjąć, zacząwszy od barona, od starego Samsonowa, który tyle dla niej okazuje współczucia, bodaj aż do tej złej i przewrotnej Lacerti, która się będzie starała okazać jak najserdeczniejszą. Ale z nią... z nią, dodał, bądź pani jak najostrożniejszą.
Marynka, która przez całą gadatliwą Zosiczowę wiedziała, że Corsini jej opowiedział wszystko, przerwała nagle:
— Przed nią się nie mam z czem taić!
— Przepraszam, odparł Volanti, z nią o niczem oprócz pogody i gałganków mówić nie można, bo wszystko powtórzy i na nice obróci...
Po krótkiej kilku słów wymianie, Volanti nie chcąc być natrętnym, skłonił się i wyszedł, a Marynka pobiegła do swego pokoju.