Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/348

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Małżeństwo ze mną będzie rehabilitacyą, zada kłam potwarzom, zamknie usta wszystkim, uwolni panią od natrętów, da jej w świecie stanowisko, które ludzie poszanować muszą.
Myśl rzucona przez dyrektora nagle, tak dalece była Marynce nowa, niespodziana, a tak się jej wydadała dziwną, iż nie mogła długo na żadną się zebrać odpowiedź.
Bądź co bądź, ofiara Volantego wydawała się jej szlachetną, wielką, na wdzięczność zasługującą.
Poruszyło ją to... Bez rozmysłu białą rączkę wyciągnęła stojącemu przed nią dyrektorowi, spojrzała na niego oczyma załzawionemi i odezwała się głosem drżącym:
— Przedewszystkiem dziękuję panu, dziękuję, ale daj mi pomyśleć, nigdy nie przypuszczałam nic podobnego... Małżeństwo... ale ja o małżeństwie nie marzyłam nawet, lękałam się go, boję, nie rozumiem... Do tego potrzeba takiej... takiego...
Tu spuściła oczy, głosu jej zabrakło. Volanti stał i patrzał... Zapragnął ją uspokoić...
— Rozmyśl się pani, rzekł; ja przecież nie wymagam natychmiast wyroku, i nie byłbym może nigdy się na krok ten ważył, gdyby nie położenie, w jakiem nas ten szaleniec swoim zamachem wtrącił... Los pani mnie obchodzi żywo, ale pozwól powiedzieć, że i mój własny muszę mieć na względzie...

Przykro mi to przypominać, łożyłem wiele, śmierć mojej protektorki księżny zadała mi cios ciężki, ratować się muszę, a pani możesz być moją deską wybawienia... Zrób pani małą ofiarę dla mnie, którą ja jej będę się starał odwdzięczyć...[1]

  1. Przypis własny Wikiźródeł Właściwa kolejność następnych dwudziestu czterech akapitów została ustalona na podstawie wydania w Gazecie Warszawskiej 1882 nr 92 i 93.