Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/310

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Nie było sposobu, musiał pośpieszyć na zawołanie, zamierzając jak najprędzej się od Agatona uwolnić.
Z rozjaśnioną twarzą, bardzo serdecznie i poufale przywitał go książę, publicznie świadcząc w ten sposób, jak go oceniał. Było to bardzo pochlebne. Każdego innego dnia Corsini byłby niezmiernie szczęśliwy, ale dziś! dziś!...
Książę począł od tego rozmowę, że go zapraszał do siebie na wieczory, nazajutrz zaś koniecznie chciał go mieć na obiedzie u siebie. Włoch chciał się od tego wymówić, książę ani słuchać nie myślał...
Corsini z oczyma wlepionemi w lożę, niebardzo przytomny, roztargniony, kłaniał się, uśmiechał i odpowiadał trzy po trzy. Książę Agaton, za guzik od surduta go trzymając (było to w parterowej loży naprzeciw prawie tej, w której siedziała Marynka), nie dał wyjść Corsiniemu do końca drugiego aktu.
Chciał się zaraz potem wyrwać włoch, ale gospodarz nie dopuścił... Składał się pilnym interesem, i to nie pomogło nic...
Na wpół obłąkany przetrwał akt jeszcze, po teatrze wodząc wzrokiem błędnym... i rozstając się z księciem, który mu coś jeszcze w ucho kładł i za ręce go ściskał, niespełna wiedział ani co mu on mówił, ani czego żądał, ani co sam przyobiecał.
Wyrwawszy się w korytarz, pobiegł włoch, rozbijając ludzi po prodze, wprost do znanej loży, której drzwi otworzywszy, pobladł na widok siedzących w niej Volantego i barona Percival’a.
O dyrektora był mniej więcej spokojny, że mu nie przeszkodzi, bo go obowiązki nadzorcze musiały