Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/309

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Odwłoka groziła zniszczeniem całego planu, bo włoch nie czuł się na siłach noszenia się z nim długiego. Starczyło mu odwagi co najwięcej na jeden wieczór.
Z oczyma wlepionemi w lożę pustą, przetrwał cały ten akt pierwszy, nic nie widząc i nie słysząc, potrącany, nie umiejąc odpowiadać na zadawane pytania, w stanie podniecenia i niepokoju niewysłowionego... Im bardziej przedłużała się niepewność, tem włoch mocniej się czuł podraźniony i zrozpaczony...
Pomiędzy pierwszym a drugim aktem przesunęło się coś w loży, i włoch, stanąwszy na palcach, dostrzegł zajmujące miejsca swoje Marynkę i jej towarzyszkę. Serce uderzyło mu gwałtownie. Chciał natychmiast biedz do nich, wstrzymał się na chwilę, a wtem ks. Agaton, który go zobaczył skinął, aby się zbliżył do niego.
Corsini od niedawna dopiero cieszył się znajomością dylletanta i winien ją był temu, że jako nauczyciel Marynki pozyskał pewną wziętość. Książę sądził, że może mieć wpływ na dawną uczennicę, i zamierzał przez niego wymódz, uprosić, aby przy pierwszej zręczności piosenkę jego kompozycyi śpiewała publicznie.
Corsini zaś musiał starać się o łaski księcia dla materyalnych korzyści, jakie mógł z nich wyciągnąć. Niepodobna mu było nieposłusznym się okazać, a powołanie to przychodziło bardzo nie w porę. Wiedział zresztą, że książę raz go pochwyciwszy, niełatwo puści od siebie...