Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/308

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Włoch znowu splątał się w odpowiedzi.
— Przyjdź pan do naszej loży, dokończyła. Przy wyjściu tłok pewnie będzie, Volanti zajęty, możesz nas przeprowadzić i zaopiekować się nami.
Włoch się zarumienił i oczy spuścił. Wtem rozmowę przerwano, odszedł tak jakoś zachwiany, niepewny siebie, że czas jakiś stał jak wryty w miejscu, dopóki go nie popchnięto, bo właśnie próba miała rozpocząć się na nowo...
Gdy mijał Krzewską, rzuciła mu kwaśno:
— Pamiętaj, że... raz to skończyć potrzeba...
Cały dzień zszedł Corsiniemu, na bezmyślnem jakiemś błąkaniu się. Wpadł do najętego domku, aby zobaczyć czy tam wszystko było w gotowości, zamówił powóz i konie, chciał w zwykłej godzinie zjeść i nie mógł nic przełknąć...
Napadały go zgryzoty sumienia i szały namiętne... to znowu widział uśmiechającą mu się Marynkę, i wstydził się tego, co zamierzał. Pod wieczór nie znalazł lepszego środka na uspokojenie sumienia, nad wypicie butelki mocnego wina włoskiego, które dało mu jakąś zwierzęcą odwagę.
W gorączce udał się Corsini do teatru, a chociaż zaproszony był do loży przez Marynkę, nie wszedł w początku widowiska i zajął miejsce swoje na parterze, aby z niego najprzód przypatrzyć się, kto się tam znajdował.
W czasie pierwszego aktu nie było nikogo, i niecierpliwy włoch zżymał się gryząc palce, bo mu już na myśl przychodziło, że Krzewska go zdradziła, że coś mogło przeszkodzić, i Marynka nie przybędzie.