Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Cóż? chciałbyś odłożyć może? za wcześnie ci? boisz się?
Włoch nie umiał odpowiedzieć. Stał jednak i nie odchodził.
Krzewska pogardliwie na niego spojrzała.
— Idźże sobie precz! rzekła gwałtownie: chcesz, aby nas widziano razem naradzających się, i mnie potem prześladowano jako waszą wspólniczkę?
Tem go odpędziła, nie chcąc mówić z nim więcej. Corsini jeszcze niepewny, starał się choć zobaczyć Marynkę, która właśnie dokończywszy duetu, usiadła spocząć.
Dnia tego była wesołą, ożywioną, a że próba szła dobrze, znalazł ją bardzo uprzejmą dla siebie i przyjazną... Witała go jako swojego maestra, prosiła usiąść przy sobie, posłuchać następnej aryi, powiedzieć swoje zdanie.
— Pan powinienbyś, dodała, częściej się tu pokazywać i więcej swą uczennicą interesować. Całemi tygodniami nie widuję pana... Co robisz? pracujesz? odpoczywasz, czy (szepnęła z uśmiechem) jesteś kim tak bardzo zajęty?
Corsini, który oczyma ją pożerał, tą uprzejmością jej w chwili gdy knował zdradę, tak był upokorzony, iż nie umiał odpowiedzieć...
Szczerość i dobroduszność, z jaką się odzywała do niego, zmieszały go, zawstydziły... Jąkał się, nie wiedząc co odpowiedzieć.
— Ja dziś nie śpiewam, rzekła Marynka, próbujemy opery, która za dni kilka dopiero będzie wystawiona. Będziesz pan dziś w teatrze?