Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wprędce powołać za kulisy. Daleko gorzej było z baronem, który raz się do loży dostawszy, zwykł był w niej dosiadywać do końca sztuki.
Właśnie Marynka, gdy wchodził, prowadziła z nim bardzo ożywioną rozmowę, skłoniła mu lekko głową i wskazała krzesło, nie przerywając jej. Baron zawsze go lekko i z góry traktował. Usiadł na krzesełku za Krzewską, tego dnia ożywieńszą, ruchawszą niż zazwyczaj, i o ile mógł miarkować, równie podraźnioną jak on.
Zaczęli szeptać z sobą.
— Licho przyniosło tu ich obu! odezwał się Corsini.
Ruszyła ramionami i odparła tylko:
— Dyrektor tu przecię wiekować nie może, — a baron!... potrzęsła głową.
— Jak się go pozbyć? zapytał włoch.
— Ja nie wiem, to wasza rzecz... odparła Krzewska.
Corsini przysunął się do rozmawiających. Przyszło mu na myśl prześladować Percival’a Lacertą.
— Pan baron tu, jak widzę, odezwał się, gdy sądziłem, że zechcesz odwiedzić pannę Laurę, która po przyjaźni, jaką jej pan okazywałeś zawsze, zapewne się spodziewa...
— Byłem już tam z komplementem, rzekł baron obojętnie. Lacerti ma taką zgraję około siebie, że się do niej docisnąć trudno, a ja cisnąć się nie lubię.
— Teatr pięknie napełniony, rzekł włoch zwracając się do dyrektora, — powinszować!