Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

swemu, który pana dyrektora uczynił troskliwym o jej względy.
Inaczej mówił do niej, uśmiechał się, dawał rady i wskazówki, a że od niego zależało utrzymanie domu, sposób życia, chęć przypodobania się odbijała się zaraz w drobnych szczegółach powszedniego bytu. Krzewska, w tych sprawcach bardzo bystra i przenikliwa, pierwsza postrzegła w Volantim pewną zmianę.
Pilno jej było nastraszyć nią Corsiniego, z którym teraz codzień się widywała.
— Masz co robić, powiedziała mu, nie zwłóczże: Volanti także na tę gradkę poluje... Nigdy tego jeszcze nie było, żeby nam łakocie, owoce i kwiatki przysyłał. Skąpił aż do obrzydliwości, teraz nie ma dnia, żeby czegoś Marynce nie ofiarował. Dawniej, gdyśmy na próby jechały do teatru, ani spojrzał jakeśmy się wybierały, teraz sam obowiązuje i otula, rozumie się nie mnie, tylko ją. Wczoraj na okrycie drogocennego gardziołka ofiarował jej śliczne boa...
— A panna? zapytał włoch...
— Panna! odparła z uśmieszkiem Krzewska: panna! tej ani ja, ani nikt w świecie nie odgadnie, tak umie się ukrywać i kłamać. To tylko powiedzieć mogę i zaręczyć za to, że ona lepiej usposobiona jest dla was niż dla niego. Nie lubi go...
Nie mógł się też i Corsini pochlubić tem, aby mu dała jaki dowód sympatyi, lecz zakochany tłómaczył sobie fałszywie drobne oznaki grzeczności i obojętnym słowom nadawał znaczenie przesadzone.
Krzewska wmawiała mu, że siłą ją opanowawszy, zrobi z nią i jej sercem co zechce...