Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/293

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Corsini, który wprzód już rozpłomieniony był straszliwie dla Marynki, od wieczoru tego, gdy ją zobaczył na scenie, oszalał.
Półsłówka i obietnice pani Krzewskiej dające mu jakąś nadzieję, przyczyniły się do jeszcze większego rozwinięcia namiętności. Włoch, dziecię ludu, nienawykły się rachować ze wszystkiemi warunkami powszedniego życia, przebywając ciągle w świecie marzeń, sztuki, nieprawdopodobieństw cudownie się iszczących. Corsini wszystkich trudności, jakie miłość jego spotkać miała, nie obliczał wcale...
W jakikolwiekbądź sposób opanować kobietę, zdawało mu się drogą najpewniejszą do pozyskania jej serca... Za sercem szła ręka i wspólne losy z tą gwiazdą, która obiecywała sypać promieniami złotemi.
Corsini nie łudził się co do stanu serca Marynki, wiedział, że go nie kochała, ale też i nikogo innego... Mogła i musiała się do niego przywiązać, byle położenie ją do tego skłoniło.
Włoch po włosku i trochę na sposób bandyty chciał miłość swę zaspokoić, po prostu porwać dziewczę i siłą je zmusić do poddania się. Nie widział w tem nic tak bardzo zdrożnego... Miał za sobą tradycye domowe i tyle podobnych przykładów.
Nie wahał się więc i nie walczył z sumieniem, szło mu wprost o to, czy rzecz była możliwa. Z pomocą Krzewskiej zdało się to wykonalnem...