Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Burczakówna była tego dnia w takiem rozbudzeniu i gorączce, iż bynajmniej nie zmieszana tem, odparła żywo:
— Winnam panu wdzięczność, tak jest! Rozumiem to dobrze... lecz, szanowny panie, tę chwilę, którą wy zowiecie tryumfem, opłaciłam zbyt drogo... Nie zmuszajcie mnie, bym to sobie przypominała... A cóż mi po tem wszystkiem? Przebrzmiały oklaski, na szyi czuję jarzmo... życie mi się nie uśmiecha... Dla pana ten wieczór jest zapewnieniem, żeś może nie stracił nakładów; dla mnie, to może potrafię mu się wypłacić; ale czyż to się może nazwać szczęściem? Com zyskała?
Śmiała ta odpowiedź, zmięszała nieco Volantego, zdziwił się jej, nie spodziewał podobnej, nie wiedział co ma odpowiedzieć.
Dzieweczka ta, która mu już czasami zimnym jakimś oporem i energią dawała wiele do myślenia, jeszcze bardziej zagadkowa, groźniejsza stała przed nim. Sądził, że ją znajdzie śmiejącą się, szczęśliwą.
— Pani, odezwał się grzeczniej niż zwykle, jesteś jeszcze mocno wzruszoną i nie dziw... Żołnierz po bitwie, jest wzruszonym także, a to była walna batalia... Ocenisz pani wartość jej później dopiero.
Marynka uśmiechnęła się niewesoło.
— Być może, rzekła trochę dumnie. Pan mi przypomniałeś com mu winna; pozwól, abym z mej strony spytała go też, czy nie uznajesz, żem pracowała usilnie i obowiązek spełniła?
— Nie przeczę, odezwał się żywo Volanti: wierz mi pani, że i ja wdzięcznym być umiem...