Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/283

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zwycięztwo dawało smak do nowych walk, zrozumiała urok i siłę sławy, słodycz oklasków. Krytykowała sama siebie, nie była zupełnie zaspokojoną, chciała od siebie więcej.
Wśród tego rozmyślania i przypomnień, niewidocznemi jakiemiś nićmi do wspomnień wieczoru i nowego życia przywiązane dawniejsze, dni wiosennych, jawiły się na tem niebie ciężkiemi pokrytem chmurami, jak owe lazurowe kątki w pośród szarych opon po burzy. W tłumie, który widziała wieczoru tego, zdało się jej widzieć twarze, matki, majora, Jurasia, Żantyra i żałościwą twarz ks. Kaliksta... Jak maryonetki, umarli i żywi, przesuwali się przed oczyma...
Powóz pewien był wieńców i bukietów, które zła Krzewska odpychała nogami i dusiła rękami.
Dojechały tak do domu, a p. Ildefonsa zaledwie wysiadłszy, widząc Marynkę nieochoczą do rozmowy, zamruczała coś, chwyciła się za głowę, i trzaskając dzwiami, poszła się zamknąć w swoim pokoju...
Marynka była temu rada, i pośpieszyła też zdjąć z siebie ubranie, spocząć, myśleć. Tyle a tyle teraz miała do myślenia!
Czuła, że do tego cichego pokoiku, z którego wyszła niedawno nieśmiałą i trwożną dzieweczką, powracała dojrzalszą, przeistoczoną...
W dali, we mgłach Berezówka już się nie tak przedstawiała uroczo.
Blaski ją olśniły, oklaski upoiły słodko, serce zabiło nie do cichego spoczynku, lecz do nowych zwycięztw i upojeń. Widziała Laurę w loży na pół omdloną z zazdrości.