Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niepodobna była, nie zdradzając się i nie kompromitując, syknąć, tak jak niemożna w biały dzień dowodzić nocy. Najmniejsza wątpliwość co do piękności tego organu byłaby mogła służyć za pretekst i usprawiedliwienie, niestety! tu skazy żadnej nie było...
Lacerti jak mur blada, pochyliła się w głąb loży i ze złości łzy jej się z oczu puściły, zaczęła łkać, dusić się i chustką musiała sobie zamknąć usta.
Tenor Carlo, nietylko że się nie dopuścił zdrady, lecz uniesiony jak inni, śpiewał jak nigdy... Przyjaciele i nieprzyjaciele, gdy duet się skończył, bezwiednie, machinalnie, szalenie brawa bić poczęli. Tumult się zrobił w teatrze, wstawano z ławek, powiewano chustkami, wychylano się z lóż. Marynka stała i z powagą a wdziękiem dziękowała na wszystkie strony...
Tryumf był tak wielki, że sprawiał cuda. Scarlatti, który śmiał się gdy wychodziła, w czasie śpiewu stał jak słup, z czołem zmarszczonem, oniemiały, a gdy zaczęto bić brawo, z loży się wysunął...
Rozumie się, że księżna Teofania, Samsonow i Agaton nawet, jawnie z uniesieniem przyklaskiwali...
Przyjaciele Lacerti dopiero pod koniec tej owacyi, oprzytomniawszy sykać chcieli zacząć, ale bezsilna ich próba niedosłyszana, zatłumiona przeszła niepostrzeżenie... Niektórzy z przewódców kliki starali się wysunąć, aby pójść do loży Cyganki po nowe rozkazy, lecz ta, dostawszy serdecznego śmiechu, na pół omdlała, kazała się wyprowadzić, siadła do powozu i odjechała do domu...
Bitwa była przegrana na głowę...