Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

fałszywie i bezładnie, po kilku dopiero taktach przychodząc do porządku...
W trzeciej nakoniec scenie miała wystąpić oczekiwana... Marynka. Volanti chciał, aby samo jej ukazanie się powitano oklaskami, lękał się jednak, by za wcześnie jakich oznak przeciwnych nie wywołać.
Nie bardzo słuchając rad dyrektora, przeciw tradycyi scenicznej, Marynka uparła się ubrać skromniej, niż było we zwyczaju... Volanti, który ją w loży widział, niebardzo był kontent, lecz musiał przyznać, że miała wielką szlachetność postawy i wydała mu się piękniejszą niż kiedykolwiek.
Ludzie nawykli do tych wszystkich konwulsyjnych debiutantek, które głowę tracą, słabną, płaczą, które potrzeba trzeźwić lub wzmacniać czemś, ośmielać popychać, byli niesłychanie zdumieni spokojem majestatycznym, z jakim się przypatrywała przed wystąpieniem Marynka, blada, milcząca, ale przytomna i pani siebie...
Wszystka jej trwoga zamykała się gdzieś w piersi, odgadnąć ją mógł ktoś, nikt zobaczyć.
W chwili gdy się wysunęła z za kulis krokiem powolnym, ale pewnym, i miała rozpocząć duet... posypały się oklaski, ale zarazem odezwało się gwałtowne sykanie... Brawa natychmiast ustały, zrobiła się cisza, duet rozpoczął się nareszcie.
Marynka, której sykanie było bodźcem, co zamiast onieśmielić, dodało rozpaczliwego męztwa, od razu podniosła głos tak potężny, czysty, takiego dźwięku cudnego, że ci nawet co byli przygotowani przyjąć ją sykaniem, porwani zostali, zachwyceni, stracili głowy...