Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/262

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Szczęściem, dodał hrabia, masz pani za sobą tyle, iż w najniekorzystniejszych nawet warunkach wyjdziesz zwycięzko... Pamiętaj, proszę pani, że choć się na wiele słów zdobyć nie mogę, masz we mnie nietylko wielbiciela głosu i talentu, ale przyjaznego jej człowieka... Słyszałem o niej wiele i cieszę się, żem ją poznał.
Tak rozpoczęta rozmowa przeciągnęła się długo. Samsonow prowadził ją naturalnie, z prostotą, i ujął sobie dziewczę. Wszyscy uważali to, że był dla niej z attencyą szczególną, a Parcival, gdyby nie siwe włosy hrabiego, byłby o niego zazdrosny. Ze wszystkich, których Marynka tu spotkała, jedyny to był człowiek, który trochę zastygłe z bólu serce jej poruszył... Było coś ojcowskiego w jego obejściu się z nią, coś dziecinnego poszanowania w jej stosunku do niego. I gdy hrabia Samsonow odszedł, dziewczę pomyślało sobie: czemu inni ludzie do niego podobnymi nie byli?




Wieczór ten płodny był w następstwa najrozmaitsze, a niektóre z nich wcale może niepożądane...
Powszechny, jednozgodny oklask i uwielbienie, z jakiem przyjęto Marynkę, w kilka godzin potem uległ rozkładowi pierwiastki, które z początku się w nim nie objawiły.