Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zmarszczek, wysokie czoło, włos srebrny przerzedzony, usta zawsze jakimś półuśmiechem namaszczone, niebieskie blade oczy przypominały całością jakiś portret jakby z Greuz’a obrazu wykrojony... Widać było, że ten człowiek mało żył z ludźmi, wiele w sobie, a najwięcej w tym pogodnym świecie sztuki, do którego ziemska wrzawa, swędy i brudy nie dochodzą.
Wśród hałaśliwych pochwał całego grona, wstrzemięźliwe znalezienie się hr. Samsonowa było uderzającem...
Dopiero gdy znużona nieco Marynka poszła spocząć na kanapie, bo właśnie herbatę podawano, i popisy muzykalne przerwane hrabia wstał, aby ze swą filiżanką przysiąść się do elewy...
Dla czego Marynka, której on najmniej przesadnych pochwał wypowiedział, uczuła dla niego może najwięcej sympatyi, było rzeczą nieodgadnioną. Z twarzy staruszka promieniała dobroć i prawda.
Śpiewasz pani prześlicznie, rzekł jej Samsonow, spoglądając na nią ze wspułczuciem. Czyś już kiedy, gdzie na scenie występowała?
— A! nigdy! i obawiam się bardzo... tego co mnie czeka, bo wiem jak wiele jeszcze warunków mi braknie!... odparła z prostotą Marynka.
Samsonow popijał z wolna herbatę.
— Tak, rzekł, jest to zawód ciężki, przykry, a co gorsza, zawisło powodzenie niezupełnie od artysty... Na teatrze działają siły zbiorowe... jedna drugą wspiera lub paraliżuje.
Marynka westchnęła.