Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/258

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

by nawet niebardzo raczył chcieć słuchać tego ladajakiego popisu artystki wcale nieznanej.
Fortepian ozwał się cicho... aż i głos za nim w początku nieco stłumiony i drżący... lecz po kilku taktach na twarz wystąpił rumieniec, oczy zabłysły, pierś się podniosła i strumień dźwięku czysty popłynął z taką pewnością i potęgą, że niektórzy słuchacze siedzący, sami nie wiedząc o tem dla czego, przez uszanowanie dla niego powstawali...
Marynka śpiewała cudownie, tak, lecz był to śpiew jakiś nieujęty w kluby szkoły, nieco dziki, emancypujący się, mający swój własny charakter tak przeważny, że oddziaływał nawet na samą kompozycyę....
To zuchwalstwo wynagradzał on niezmiernem życiem...
Niektórzy z panów dostali dreszczów, nerwy ich drgały, widać było z poruszeń, że urok młodego głosu tego działał na nich bardzo silnie... Oprzeć mu się nie mogli.
Marynka głuszyła akkompaniament, który Volanti bardzo niepoprawnie i z wielu opuszczeniami, jako tako dociągnął do końca...
Gdy arya się skończyła, chwilę panowało milczenie, lecz księżna sama szła winszować, a za nią wszyscy słuchacze poczęli cisnąć się z szalonym zapałem ku stojącej z oczyma spuszczonemi Marynce...
Niemiec wirtuoz, który po kilku taktach z krzesła się zerwał, jakby go co z niego wyrzuciło, stał zmieniony i przeistoczony. Zarozumiały był, prawda, lecz kochał muzykę i wrażeniu jej oprzeć się nie mógł.