Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jący ani poczucia piękna, ani smaku... Bóg dał mu głos, nauka wskazała jego użycie, lecz duch nie ożywił tego mechanicznie jakoś wyrobionego śpiewu...
Zaraz w początku popisu, Niemiec towarzyszący tempo fantazyjne sobie obrał i ledwie nie ledwie, śpiewak goniąc go i dając mu wskazówki, skłonił do przejścia w powolniejsze. Przytem wirtuoz fortepianista, któremu wcale nie szło o tenora, ale o okazanie własnej biegłości, dokazywał tak na fortepianie, iż głuszył śpiew często i niepotrzebne do prostego akkompaniementu dosztukowywał waryanty. Ale miał do czynienia z rutynowanym i śmiałym francuzem, który z tropu się zbijać nie dawał i wyszedł krzykiem niepomiernym zwycięzko...
Volanti, który bardzo pilno przysłuchywał się towarzyszeniu, namarszczył się mocno... Fortepian i głos w ciągu popisu prowadziły walkę z sobą, zamiast iść zgodne w parze... Dla niego jawnem było, że Marynka zmieszać się musi i nie da sobie rady z zarozumiałym niemcem... Szepnął więc zaraz księżnie, w chwili gdy Romboniemu sypano oklaski, a ten się skromnie nadymał i pochwały przyjmował jako dań należną, że Marynka z niemcem śpiewać nie będzie mogła...
— Ja sam, choć akompaniuję źle, ale przynajmniej zastosować się do niej potrafię i będę się starał, gdy niemiec gotów umyślnie wprowadzić ją w kłopot. Nie ma wyobrażenia, co to jest towarzyszenie do śpiewu.
Księżna trochę się opierała w początku, ale przystała na to.