Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czorną odbywać, suknie też nie były zbyt modne. Za to posępne rysy pychę i zarozumiałość zdradzały olbrzymią. Zbawca świata, bohater, nie miałby był wyrazu pewniejszego siebie, a bardziej lekceważącego dla otaczających.
Volanti, który marszałkował, pierwszy zwrócił się ku otwartemu i świeżo nastrojonemu fortepianowi. Dźwięki poruszonego klawisza, całe towarzystwo zeelektryzowały... Panie powstawały, zaczęto prosić Romboni’ego, który razem z uczniem Liszta przybliżył się do fortepianu.
Rozkładano nuty, przynoszono światło, a Marynka drżąca modliła się w duszy, nie o powodzenie, ale by jak najprędzej skończyła się ta męczarnia popisu...
Zdrajca Percival, w czasie tego intermezzo, znalazł czas podszepnąć radę, aby odwagi nie traciła. Wiadomo, jak podobne ośmielanie onieśmiela... Marynka drgnęła, usłyszawszy szept za sobą...
Volanti udawał niezmiernie ożywionego i wesołego, ale w duszy może był więcej strwożony niż dziewczę samo...
Niemiec potrącił klawisze...
Romboni stał już przy nim, cisza oczekiwania — tst! tst! — wszyscy posiadali na swych miejscach, i francuz... poczyna.
Słuchano go z wielkiem natężeniem... Głos miał potężny, dosyć wyrobiony, lecz niesympatyczny... Coś ostrego w nim brzmiało, był nierówny... ale brawura znakomita, półznawcom imponowała. Był to, jeżeli się tak wyrazić godzi, tenor tandetny, jaskrawy, hałaśliwy, pragnący zdumieć swą potęgą, a w rzeczy niema-