Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/245

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ma głos, to pewna, odparł Francuz zimno... śpiewaczką być prędzej może, aktorką wątpię...
Lacerti westchnęła...
— Są tacy, co z zamkniętemi oczyma słuchają, rzekła pogardliwie... Głos ma? głos ma! wszyscy się godzą na to! Ale ja nie chcę żeby ona głos miała...
Obróciła się na nóżce...
— Zrobimy tak, żeby się z tym głosem popisać nie mogła.
Zaczęła się śmiać złośliwie.
— W orkiestrze mam przyjaciół, łatwo ją w pierwszej chwili zbić z tropu. Są na to sposoby. Orkiestry nikt nie posądzi.
Zaczyna sama... nie da sobie rady... W duecie występuje z nią Carlo, a ten mnie nie zdradzi... potrafi wywieść z taktu... Przy pierwszem wystąpieniu byle co... przepadła debiutantka...
Wszystko się ułoży za wczasu... Są tysiączne sposoby.
Baron zdawał się słuchać z przyjemnością...
— O jednem nie zapominajcie, dodał seryo, nie potrzeba przesadzać, niemożna zabijać na wstępie... Publiczność ma kaprysy, może się ulitować... Fiasco być powinno, lecz nie tragedya żadna.
— Tylko umarli nie powracają, odparła zimno Lacerti.
Pogwarzywszy jeszcze z piękną Laurą, baron w końcu ziewnął, spojrzał na zegarek, który mu często posługiwał do uwolnienia się z niewygodnego położenia i odszedł...