Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/244

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przeszła się po saloniku zadumana trochę.
— Pociesz się, kochany baronie, poczęła po chwili, przekonana, że zrozumiała Percival’a. Volanti wprawdzie jest dosyć zabiegliwy i zręczny, ale są ludzie, co się go nie boją. Najprzód panie baronie, rozumiesz to bardzo dobrze, że mnie... taka rywalka, której głos, a choćby krzyk może mój zagłuszyć, wcale nie jest pożądaną, a biedna Laura ma trochę przyjaciół. Ma ich Scarlatti także... A my, nie śpimy...
Baron zrobił minkę dwuznaczną.
— Nie powinniście usypiać... szepnął.
Po krótkiem milczeniu, dodał ciszej:
— Wchodzisz w moje położenie, iż ja czynnie przeciwko niej występować nie mogę, byłoby to nader nieprzyzwoitem... Owszem, będę udawał wielbiciela i obrońcę, wy powinniście im dać nauczkę...
Laura kiwnęła głową.
— Baron możesz być neutralny, ale niepowinieneś nam przeszkadzać...
— Naturalnie! nie będę...
— Jak ona śpiewa? jak? mów! odezwała się gorąco włoszka, której ożywienie i zapał dziwnie od chłodu barona odbijał. Scarlatti powiada, że ma głos, ale krzyczy... Corsini niewiele jej mógł nauczyć, bo sam nie umie nic... Więcej pono do niej wzdycha niż z nią śpiewa... i skończy się na tem, że ją może Volantemu odkradnie...
Gdyby Lacerti spojrzała była na barona, w którego oczach błysnął wyraz dzikiej zazdrości, dorozumiałby się może, iż Percival nie zerwał zupełnie z tą, przeciw której z nią spiskował.
— Jak śpiewa? powtórzyła Lacerti.