Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/243

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc ktoś uprzedził? spytała.
— Nie, ale w kamieniu zakochać się nie można, rzekł francuz.
— Oh! oh! przerwała Lacerti: kamień ten ktoś inny musiał umieć ożywić...
— Lecz, tu porwała się z siedzenia, na którem była chwilę przysiadła obok barona, lecz cóż mnie to może obchodzić tak bardzo? A na kiedyż występ tej cudownej śpiewaczki, o której za wczasu cuda głoszą?
— Tajemnica, rzekł francuz, pozornie się zaczynając ożywiać i zdając skłonnym do zwierzeń, tak się przynajmniej Lacercie zdawało. Sądziłbym, ciągnął, zwijając cygaretkę, że występ pierwszy wkrótce nastąpić musi...
Badała go oczyma Włoszka, chcąc dojść czy nie kłamie, zdawał się być w dobrej wierze... Dała mu mówić, bystro wlepiając w niego oczy.
— Volanti, ciągnął francuz z pozorną dobrodusznością, rachuje na wielkie powodzenie. Układa zdaje mi się parter, loże, przygotowuje klakerów i wieńce. No, i zapewne mu się uda!
Lacerti badała go oczyma.
— A wy? jak sądzicie? czego sobie życzycie?
Ma foi! odparł zapalając cygaretkę Percival, ja możebym nie był przeciwko temu, ażeby Volantemu dać nauczkę, a panienkę trochę... upokorzyć...
— Zemsta! szepnęła śmiejąc się białemi ząbkami Laura.
Francuz jakby nie słyszał, nie odpowiedział.
— Rozumiem, dodała żywo włoszka, dostaliście odprawę, chcecie za nią zapłacić...