Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/214

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odważnie i trochę żywszym krokiem podeszła. Kulwisz, zawsze pełny respektu dla płci pięknej, wstał z ławki, a że to charakterystyczny jego profil uwydatniło, okrzyk się dał słyszeć.
— Major! jak mamę kocham! Jasiek!
Dopiero Kulwisz poznał swoją Krzewską i z niezmierną radością przybiegł ucałować jej rączki...
Tak, choć tłuściuchne nadto, były to rączki starannie pielęgnowane i w mitenkach...
Sama Krzewska, oprócz tego, że spulchniała i była dużo pełniejsza niż przedtem, nie zmieniła się wiele... Wydała mu się jakby odmłodzoną i piękną!
— Major! tu! o ósmej godzinie rano!.. Zmiłuj się... cóż to jest? Cud? przemówiła głosem słodkim Krzewska, mrużąc oczy dość jeszcze ładne a wielce melancholicznego wyrazu, pomimo, że usta, nosek i reszta wesoło się z niemi sprzeczały...
Major patrzał i nasycał oczy, westchnął, lecz że pilno mu było, nie zwlekał z odpowiedzią.
— Szanowna pani moja, jeśli wolno tak zwać, kuzynko... począł.
— Bardzo proszę, przerwała z obudzoną ciekawością, wpatrująca się w niego Krzewska.
— Ja do was, umyślnie, ach! z wielką prośbą, z wielkim interesem!... zawołał Kulwisz. Możecie mnie ocalić, możecie...
Krzewska, która stać długo nie lubiła, poprowadziła go do ławki...
— Siadaj! mów! cóż to jest?... przestraszasz mnie...
— Nie ma się czego obawiać, odparł major, — ale najprzód posłuchajcie historyi...