Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Major korzystając ze zręczności, rad był wspaniały ów ogród zobaczyć. Ranek prześliczny, cały rosą oblany, wonny, jasny, stroił wspaniały park wdziękiem oświecenia fantastycznego, czyniąc go podobnym do wspaniałej dekoracyi teatralnej. Przypominał też ze swemi strzyżonemi altanami, ulicami, drzewy w kwadraty i gałki poobcinanemi dekoracyę jakiejś opery... Nie miał może wdzięku natury niepopsutej, ale powagę jakąś w liniach swej zielonej architektury, uderzającą...
Major się zachwycał... Przypominało mu to dawne czasy, dawnych panów, młodość własną...
Zapatrzywszy się tak i chcąc obejrzeć wszystkie zakątki ogrodu obszernego, ani się spostrzegł, jak dobrą godzinę przewałęsał się... Potrzeba było nogom spocząć, usiadł na ławce...
Wtem w ulicy drugim końcu, z dala ukazała się z wolna, postępująca postać w bieli, z parasolikiem od niechcenia na ramię zarzuconym i książką w ręku...
Major ogólne tylko kształty tego niewieściego zjawiska mógł ocenić... Nieco ociężała i pełna... pani miała jednak stosunkowo do rozmiarów dosyć lekki chód i postawę zręczną.
Major, który od lat dwóch nie widział Krzewskiej, pamiętał ją szczuplejszą, wniósł, że to mogła być osoba obca... Uciekać od niej nie widział potrzeby, spodziewając się, że mu ułatwi prędsze widzenie się z panią Ildefonsą...
Osoba w bieli wolnym krokiem zbliżała się, zdając zdziwiona widokiem nieznajomego i niepewna, czy ma dojść aż do niego... Kilka razy zatrzymywała się, jakby chcąc zwrócić w boczną ulicę... lecz wreszcie