Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ułatwił im Volanti. Bez ludzi można umrzeć z nudów... rzekł baron...
— Myśmy też, odparła z prostotą, Dziwulska, nie przybyły tu dla zabaw i roztargnienia. Córka moja uczy się śpiewu, jak zapewne panu wiadomo, mamy zajęcia wiele, a do samotności i na wsi byłyśmy przywykłe.
Baron mówiąc z matką, patrzał ciągle na córkę, lecz śmiałe wejrzenia jego, któreby inną zmieszały, wcale zdawały się jej nie trwożyć. Siedziała nieporuszona i nieulękniona.
— W mieście wiele już mówią o pięknym głosie... dodał baron.
— Trochę za wcześnie, odpowiedziała Dziwulska.
Marynka milczała uparcie.
— Byłem tak zaintrygowany tem, co zewsząd słyszałem o talencie córki pani, rzekł baron, żem usilnie prosił mojego przyjaciela Volantego, aby mi pozwolił zrobić z niemi znajomość.
— Córka moja nie śpiewa jeszcze, dorzuciła Dziwulska.
Uparte milczenie niewzruszonego dziewczęcia zaczynało już niecierpliwić barona, który napróżno łamał głowę jakby tę zbyt poważną rozmowę zmienić na żartobliwą, gdy drzwi loży się otworzyły, i wpadł uwiadomiony o wtargnięciu barona Volanti.
Twarz jego pałała próżno stłumionym gniewem, skłonił się kobietom z wielkiem uszanowaniem, objął rzutem oka rozmawiających, aby odgadnąć jak stała ta gwałtem zrobiona znajomość, i — usiadł uspokojony. Baron nie mieszał się łatwo...