Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kurtyna zapadła, Marynka powstała, zwróciła się do matki, zaczęła jej coś szeptać, i jakby nikogo w loży nie było, poprawiła na niej chustkę, zajęła się nią, nie widząc barona.
Pozostawało mu jedno z dwojga, albo się po cichu usunąć, lub szturm przypuścić.
Zdecydował się na ostatnie.
Z wielką i wyszukaną grzecznością zbliżył się do tych pań i zaprezentował im jako dobry, stary przyjaciel Volantego, który z mocy poufałych z nim stosunków pozwolił sobie wnijść do loży, a raz się tu znalazłszy, nie mógł się wstrzymać, aby im nie złożyć uszanowania...
To przedstawienie się, jakkolwiek trochę dziwne, wspomnienie nazwiska dyrektora, które powinno było (zdaniem barona) choć rumieniec wywołać na twarz... nie zrobiły prawie żadnego wrażenia.
Dziwulska uśmiechnęła się obojętnie, Marynka dumnie potrząsnąwszy główką, nawet nic nie odpowiedziała...
Baron pierwszy raz teraz oglądał ją z blizka i znalazł tak niepodobną do tego, czem sobie wyobrażał, tak zimną, tak pewną siebie, tak obojętnie dumną, że przy całej swej znajomości ludzi i świata, zakłopotał się, jak dalej prowadzić rozmowę...
Śmiałym wzrokiem zmierzywszy go, Marynka czekała co dalej powie. Dziwulska rozbudzona, czuła się w obowiązku zastąpić córkę w przyjęciu natrętnego gościa.
— Paniom musi wielce dolegać to osamotnienie ich, bo słyszałem, że... dotąd żadnych znajomości nie