Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiał płochę dziewczę, bez wychowania, do którego wstęp, choćby przebojem, mógł być uzyskany łatwo.
Odosobnienie przypisywał Francuz nie woli dziewczęcia, ale zazdrości dyrektora.
Wypatrzywszy więc chwilę, gdy Volanti był zatrudniony, a w loży parterowej widząc Marynkę z matką, wprost przekupił kobietę mającą klucz, aby mu otworzyła.
Trafiało się już parę razy, że jakieś panie i panów nieznanych w braku miejsc innych wpuszczano do loży Marynki. Wejście barona nie było niczem nadzwyczajnem, dziewczę odwróciło się, spojrzało ledwie i zajęło się teatrem.
Percival stał trochę zmieszany, nie wiedząc jeszcze co pocznie... Siadł potem na krzesełku za kobietami i przypatrując się im, namyślał jak ma zapoznać.
Marynka już ani się oglądała na niego... cała sceną i śpiewem opanowana... Dziwulska obwinięta chustką zdawała się drzemać. Baron więc czekał antraktu, a tymczasem robił postrzeżenia nad kobietami, które miał przed sobą... Znajdował je dziwnie bez pretensyi poubierane i wcale nieeleganckie. Piękna kibić Marynki, mała jej rączka okryta rękawiczką używaną, strój niemodny i ubogi, wszystko oko Percival’a ściągało — i było mu niewytłómaczone...
Mówił sobie, że to była chyba chryzalida, która jeszcze nie miała czasu się rozwinąć... Lecz... przed oczyma tyle rówieśniczek, tyle sobie podobnych dobijających się, aby zwróciły oko, zkądże taka obojętność?
I to było mu niezrozumiałe.