Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Widzisz, kochany dyrektorze, rzekł od niechcenia, że napróżno czekając, abyś był łaskaw mi ułatwić znajomość z paniami, musiałem w końcu pójść przebojem.
— Panie te, odparł Volanti śmiało, nie życzyły sobie w ogóle zawiązywać stosunków. Poszedłem za ich rozkazem...
Ani Dziwulska, ani Marynka nie zaprzeczyły temu. Położenie barona stawało się przykrem, lecz niełatwo się zrzekał tego, co trudnościami zrażało.
— To się łatwo tłómaczy, odparł żywo, tem, że panie zapewne i nudnych, i niemiłych znajomości radeby uniknąć; ale pan jako opiekun powinieneś uczynić wybór i nie dać się im tak nudzić śmiertelnie.
Dziwulska odparła łagodnie:
— Ale my nie nudzimy się wcale...
— Jakże to być może, rozśmiał się baron, to nienaturalnie! Osobie młodej, a tem więcej artystce, znajomość świata i ludzi jest potrzebną, konieczną... Młodość wymaga rozrywki... nie godzi się jej zamykać na pustyni...
Marynka uśmiechnęła się, ale nic nie odpowiedziała, Volanti ruszył ramionami, a Dziwulska po namyśle, unikając rozpraw, zamknęła:
— Różne są sposoby widzenia... Nasze życie przeszłe nie dozwala nam tak rychło się z nowem oswoić... Mamy czas na wszystko...
Po małym przestanku, baron wyczerpawszy się, w złym humorze, rzekł obcesowo:
— Spodziewam się, że choć panie nie przyjmują nikogo, dla starego przyjaciela Volantego zechcą może uczynić wyjątek... Byłbym bardzo wdzięczen...