Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/178

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Volanti aż podskoczył na krześle.
— Mylisz się baronie! zawołał. Co to są te niepoczciwe języki miejskie! Nie mam żadnej kochanki, i niech mnie Bóg od tego broni, abym kiedy znów popadł w tę chorobę. To co nazywają potwarczo moją kochanką, jest biedne, ubogie dziewczę, bardzo dobrego rodu, uczciwe, skromne, a mające wielką artystyczną przyszłość przed sobą.
Baron śmiać się zaczął.
— Mówisz z takim zapałem o niej, że się w podejrzenie podajesz! — zawołał. Dajże pokój... ja cię nie zdradzę.
Volanti zaklął się na honor... Z twarzy jego widać było, że nie kłamał...
Boron spoważniał.
— Wiesz, rzekł, budzisz we mnie ciekawość. Jesteśmy przyjaciołmi czy nie?
Volanti wybąknął coś pośpiesznie, tłómacząc się.
— Więc, jeśli przyjaciołmi jesteśmy, dodał baron, ja nalegam o to, abyś dla mnie czyniąc wyjątek, pokazał mi to cudo...
Francuz tłómaczyć się znowu począł, że to jest niepodobieństwem, że kobiety te nikogo nie przyjmują, że je zostawi w pokoju... i t. d.
Wszystkiego tego ani chciał słuchać Percival...
— Wymagam tego dowodu przyjaźni i zaufania, powtarzał.
Volanti był w największym kłopocie... Baron zaczynał sprawę brać na seryo...
Zerwać z nim nie chciał za nic Volanti, musiał więc wymawiając się zdać to na same kobiety, nie przyrzekając nic i nie odmawiając... dowodząc, że