Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Rzekłaś, moja piękna divo! westchnął baron: widocznie się starzeję! Tak! nie jestem ciekawy...
Wielkie swe czarne ogniste oczy utopiła w nim Laura, chcąc dobyć z duszy, czy kłamał, czy mówił prawdę. Francuz się nie zdradził...
Odeszła nadąsana.
Co się tycze barona, zaskoczyło go to w chwili wyczerpania i apatyi. Widok Marynki nie uczynił na nim wrażenia żadnego, ale ciekawość podraźnił. Percival był w tym wieku i usposobieniu, gdy dla obudzenia apetytu półmiski assafetydą nacierają.
Nie czuł w tej biednej dziewczyninie nic, coby go skusić mogło — lecz chciał bliżej ją poznać. Zaintrygowany był tem, że Volanti sobie ze wsi zamówił taką nowość i krył ją przed oczyma wszystkich...
Gdy kurtyna zapadła, a Volanti miał jeszcze jechać do księżny, Percival pochwycił go w ulicy i wziął pod rękę poufale.
— Jedziemy razem na małą wieczerzę, we dwu? nie prawdaż?
Francuz radby się był wymówić.
— Do księżny ci śpieszno! Ale raz się spóźnić możesz, lub nawet nie przybyć, jutro będziesz pożądańszym... Ja zaś gotowem winę wziąć na siebie.
Volanti się zaklął, że chciał do domu powracać. Prawie gwałtem baron go wsadził do powozu i zawiózł do jednej z pierwszych restauracyj.
Wieczerza obu ożywiła.
— Słuchaj-no, kładąc mu rękę na ramieniu, odezwał się do niego baron. Masz jakąś kochankę, o której wie całe miasto, a ja jej nie widziałem... Co to jest?