Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Poczciwą miał bardzo fizys ten z wolna o kiju idący ku zaściankowi gruby, krępy, przysadzisty człeczyna — lecz niemal karykaturalny. Natura dała mu twarz okrągłą bez najmniejszej do wdzięku pretensyi ulepioną... pospolitą, podobną do mnóztwa tego typu, a w dodatku laty przeżytemi rozlaną jakoś i zneutralizowaną. Można dziś było z niej wnieść tylko, że ta facyata łagodnego wyrazu należała do poczciwca, który ze światem i z którym świat był w zgodzie...
Na wyłysiałej dobrze dużej głowie jego, czapka siedziała, mnogie już lata pamiętająca; niepogody, zbrukane kąty, po których legiwała i rozmaite użytki na jakie ją właściciel obracał. Kształt wnosić kazał, iż w niej czasem różne rzeczy przenoszono... Tak samo szara kapota, którą był przyodziany, nie odznaczała się świeżością... miejscami była odmładzana łatami, a ułożona i zapięta tylko w celu okrycia grzesznego ciała... Poniżej widać było spodnie ze zgrzebnego płóta szare i buty z długiemi cholewami, wiejskiej roboty, na długie trwanie obrachowane... Nigdy też ich żadna szczotka nie musiała dotykać, a wiecheć słomy ją zastępował...
W dłoni silnej z palcami grubemi niósł idący kij. Stary to musiał być towarzysz przechadzek, bo choć go po wycięciu w lesie żaden kunsztmistrz nie odrabiał, miał na sobie tę politurę, którą czas daje i codzienne tarcie dłoni...
Niepostrzeżony człek ten zbliżał się z wolna ku stojącemu pod drzewem — stawał niekiedy zaciekawiony, potrząsał głową i nierychło sobie sprawę zdawszy z podsłuchów, uśmiechnął się spoglądając w stronę, z której głosik dziewczęcia dochodził.