Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Męczennicy Cz.2 Marynka.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Teraz, gdy już mógł sobie wytłómaczyć, dla czego się tu nieznany podróżny zatrzymał, widocznie robiło mu to wielką przyjemność. Zdawał się mówić: — A co? widzicie? albom nie był tego pewien?
Gruby człek mógł łatwo pominąć podróżnego, może nawet miał tę myśl z razu, ale ją zmienił. Ze ścieżki którą szedł, zwrócił się na prost ku drzewom; a że pod jego butami piasek skrzypiał, on sam sapał trochę, podróżny usłyszał w końcu zbliżanie się jego i zwrócił się ku natrętowi z widoczną niechęcią. Ruszył się niecierpliwie, jakby chciał do powozu zwrócić — i — stanął. Zbliżający się zdjął pomiętą czapkę i nizko się mu pokłonił.
Stali w pewnem od siebie oddaleniu...
— Prawda, że głos ma anielski? zawołał idący z kijem...
Na zapytanie to zmieszany podróżny zabełkotał jakąś niezrozumiałą odpowiedź, w której dosłyszał tylko:
Parle franse?...
Ruszył ramionami.
— Chowaj Boże, odparł trzęsąc głowę, sed latine...
Rozśmiał się Francuz...
Po krótkim namyśle, łaciny snadź nie mogąc sobie przypomnieć, kilka przekręconych wyrazów wyjąknął po rusku...
— A no, a no — rzekł gruby, — to ja rozumiem, chociem się nie uczył... tylko że bodaj wielmożny pan tym językiem tyle zmożesz co ja francuzkim.
I dobrodusznie śmiać się począł.